zęby, napinał grzbiet, całym ciałem naciskał na obcęgi, koszulę miał mokrą od potu. Nasycone smołą podkłady pachniały ostro w spiekocie. Wokół krzątała się brygada. Niektórzy pracowali łopatami, wyrównując nasyp z piasku i szutru, prasowany następnie walcem parowym. Inni mozolili się nad układaniem torów nawołując rytmicznie: "<foreign>Raz, dwa wziali!... Put' padniali!... Raz, dwa drużno!... Rabotat' nużno!...</>" Każdy odcinek szyn, przytwierdzonych już do podkładów, trzeba było w kilkunastu chłopa dźwignąć, podnieść, wytaszczyć na nasyp i ułożyć pieczołowicie, aby pasował jak ulał do poprzedniego kawałka. W ten sposób wydłużała się migocząca wstęga torów. Mężczyźni pracowali rozdziani do pasa, śniadzi, osmaleni słońcem, kobiety były w