po schodach.<br><br>Pewnego dnia ciotka Mandrowska - tak ją bowiem nazywaliśmy między sobą - zjawiła się niespodziewanie na podwórzu z pogrzebaczem w dłoni i goniąc Wanię, wołała śpiewnym, czułym głosem:<br><br>- Waniuszka! A bodajś skisł, diable przeklęty! Zatłukę cię!<br><br>Wywijała przy tym pogrzebaczem, a wyraz jej grubych warg i wybałuszonych oczu budził przerażenie.<br><br>Wania uciekał co sił, krył się za występami muru i za skrzynią śmietnika, aż wreszcie zapędzony w róg podwórza, wpadł w ręce matki. Z trwogą czekaliśmy, co teraz nastąpi. Ciotka Mandrowska grubym ramieniem zagarnęła głowę Wani, przycisnęła ją do pulchnej, falującej piersi i zadyszana jeszcze po długotrwałej gonitwie, zaczęła czułymi pocałunkami