wielce, wzbudzając przekonanie, że ma się tu do czyniena z mistrzem nie lada. Ale na ogół cała impreza raczej zawiodła. Nie, żeby oczekiwano czegoś więcej, tylko że to, czego oczekiwano, nie okazało się w realizacji tak zabawne, jak można było przypuszczać. Jednak sam pokój przemieniony na kaplicę stał się wielką atrakcją i, owszem, nawet światynią, z zupełnie innych powodów. Gdy razu pewnego niepewnie szedłem po korytarzu (chodzenie po korytarzach stawało się dla mnie coraz uciążliwsze, usiłowałem tak manewrować, aby nie napotkać ani Renée, ani Suzanne), zabiło mi nagle żywiej serce, przystanąłem i nadstawiłem ucha. Czyżby to było złudzenie? Ależ nie. Prawdziwe