się głuchą,<br>Jak złoty promień prawdy, jak język sumienia.</><br><br>Prosta konstatacja, że zabrakło głosu Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej w tym <br>pierwszym przełamaniu się poezji jej kręgu w latach dwudziestych, <br>byłaby tyleż efektowna, ile niezwykle uproszczona. Bo mimo lirycznych, zwłaszcza <br>towarzyskich, powiązań z najświetniejszymi poetami tamtych czasów, jej poezja <br>stanowiła zjawisko odrębne, budowane na zupełnie odmiennych podstawach. Gdy <br>skamandryci wkraczali do literatury z hasłami dotarcia z poezją codzienności <br>do mas czy tak zwanego szarego człowieka, stosunek Pawlikowskiej do świata był <br>diametralnie różny. Z ogromną przenikliwością ujął ten problem cytowany tu Karol <br>Wiktor Zawodziński: "Współczesna, amoralna, pozbawiona oparcia religijnego czy <br>ideowego wytworna kobieta zjawia