same kobiety, nie tylko słyszeli szelest jedwabi, brzęk bransolet, ale duszną falą przywalił ich zmieszany zapach mocnych perfum, pudru, jakichś korzennych odorów, potu i rozgrzanych ciał. Widzieli twarze młode i zniszczone, jaskrawo podmalowane, oczy o gorączkowym blasku, włosy spiętrzone misternie, oplecione wiankami kwiatów i przysłonięte mgiełką woali z Benares. Prężne ciała ustępowały im niechętnie, oczy patrzyły odmiennie, natarczywie, zaczepnie, ciężkie wargi rozchylały się w zachęcającym uśmiechu. Istvana uderzyło, że właściwie takich Hindusek dotąd nie spotykał ani na ulicy, ani w modnych kawiarniach. Były świadome swej urody, pełnych piersi, gorących, którymi go dotykały, narastała atmosfera jakiegoś zwierzęcego napięcia, przyczajonej gotowości do kąsania