Typ tekstu: Książka
Autor: Brzechwa Jan
Tytuł: Gdy owoc dojrzewa
Rok: 1958
Sztundystę"... Że to było przeciwko panu...

- Nie mówmy o tym - rzekł ojciec i machnął ręką.

- Stanisławie Bernardowiczu... Ja muszę to panu powiedzieć... Markow... to... Pan przecież nie wie... to... mój brat...

- Coś podobnego! - wykrzyknęła matka.

Ojciec ze zdumienia wykonał ruch, jak gdyby miał złapać podrzuconą piłkę.

- To mój brat... - powtórzyła cichym głosem Kawrygina. - Nie mieliśmy z nim łatwego życia... Naprzód uczył się w seminarium duchownym. Wypędzono go za kradzież... Potem siedział w więzieniu... Namówili go... Został agentem "ochrany"... Nie chcieliśmy go znać... Przychodził... Szantażował... Cóż, nikt z nas nie jest bez grzechu... Okradł pana... Przedtem okradł nas... U męża znalazł jakieś
Sztundystę"... Że to było przeciwko panu...<br><br>- Nie mówmy o tym - rzekł ojciec i machnął ręką.<br><br>- Stanisławie Bernardowiczu... Ja muszę to panu powiedzieć... Markow... to... Pan przecież nie wie... to... mój brat...<br><br>- Coś podobnego! - wykrzyknęła matka.<br><br>Ojciec ze zdumienia wykonał ruch, jak gdyby miał złapać podrzuconą piłkę.<br><br>- To mój brat... - powtórzyła cichym głosem Kawrygina. - Nie mieliśmy z nim łatwego życia... Naprzód uczył się w seminarium duchownym. Wypędzono go za kradzież... Potem siedział w więzieniu... Namówili go... Został agentem "ochrany"... Nie chcieliśmy go znać... Przychodził... Szantażował... Cóż, nikt z nas nie jest bez grzechu... Okradł pana... Przedtem okradł nas... U męża znalazł jakieś
zgłoś uwagę
Przeglądaj słowniki
Przeglądaj Słownik języka polskiego
Przeglądaj Wielki słownik ortograficzny
Przeglądaj Słownik języka polskiego pod red. W. Doroszewskiego