Czynią sobie tę ziemię poddaną. Wyciągam ostatniego papierosa z paczki, zapalam. Wiatr od razu zanosi dym całopalny do góry, aż nad dach. Potem już nic nie widać. <br>Miłka jest w pracy. Będzie co jakiś czas dzwonić, choć jest już prawie pewna, boi się. <br>Zaparzam kawę w kuchni, słodzę dwiema łyżeczkami cukru. Wkładam marynarkę i przeglądam się w lustrze. Podkrążone oczy, ślady snu, odcisk szwu poduszki na policzku, kilkudniowy zarost. W aptece na Wałowej za trzydzieści pięć złotych kupuję maleńkie pudełko, chowam je do wewnętrznej kieszeni marynarki. Wracam ulicą Brodzińskiego, koło gmachu gimnazjum, w którym uczył się ojciec. Mokry bruk połyskuje teraz