łajnie, póki do stajni po jutrzni nie wszedł gospodarz i nie podniósł cię na cztery kopyta kopniakiem wycelowanym w żywą ranę boku, w zakrwawione nozdrza, w pożółkłe zęby, spomiędzy których wyłaził biały od gorączki jęzor.<br> Szedłeś wówczas za gospodarzem pod sad cały w wiosennej rosie, przystawałeś koło kwitnącej jabłonki i czochrając się o nią marzyłeś, że za chwilę przyniosą od kowala najcięższy młot, zakryją ci ślepia starym kapeluszem i po cichutku, na paluszkach podejdą do ciebie od jutrzni.<br> I czułeś, jak na twój drabiniasty łeb spada ów kowalski młot, jak upadasz na kolana, a z kolan zwalasz się, z jutrzennymi niebiosami