piecu i, zatrzymawszy się raptownie, wlepił poczciwe, burę oczka w przybladłą twarz Kazimierza.<br>Komisarz Locci uśmiechnął się nieznacznie. Ironicznym spojrzeniem zmrużonych oczu obejrzał wszystkie szczegóły niepokaźnej, mizernej postaci delikwenta - - Twoja sława szeroko sięga, panie Deczyński! rzekł dźwięcznym, prawie wesołym głosem. - No więc...<br>zdziewajże prędko szatki, abyśmy tu wszyscy ujrzeć mogli, czyli też armia nasza będzie miała z ciebie pociechę i pożytek!<br>Gruby śmiech kapitana zawtórował komisarzowi.<br>Kazimierzowi pociemniało w oczach - Uczuł przed sobą nikczemną, zapierającą oddech swawolną moc tych ludzi rozpartych za stołem. Pobladł i wzdrygnął się, jak przed nawisłym tuż-tuż, ohydnym a nieuchronnym ciosem... Jakiś dławiący spazm ściskał mu gardło