innych jakichś występach publicznych córki matka patrzyła na nią przez face-`a-main, jak na obcą. Och, nie tak bywało z Władysiem! Władysia Róża oszczędzała, truchlała oń, Władyś miał ją uprowadzić kiedyś w inny świat, miał cudami odmienić jej życie. Cierpiała na myśl o jakiejkolwiek szkodzie syna: nauki, sporty, wszystko dawkowano mu ostrożnie, żeby - broń Boże - nie nadwerężyć cennego instrumentu wyzwolenia. <br>Po Marcie Róża nie spodziewała się niczego dla siebie. Nawet ani jednej takiej chwili zachwytu, dumy, czułości, jakich pełno przeżywała z przyczyny uśmiechu Kazia albo byle jakiego gestu Władysława. <br>Często chwalono przy niej Martę: <br>- Jak ładnie córeczce wiją się włoski