w barwnych tomach pełnych przepisów i paragrafów, w zielonych zeszytach zawierających wyliczenie sytuacji precedensowych i spraw najbardziej trywialnych, tych, które wygrywa się zawsze, i tych, które się przegrywa. Tutaj zwyczajne i pospolite istoty wkładały czarne togi i w ciągu kilku sekund zmieniały się w groźnych, nieustępliwych i pełnych zajadłości w drążeniu prawdy prokuratorów, miałkich i gotowych na wszystko radców prawnych i przebiegłych mecenasów (w teczkach i neseserach trzymali dziesiątki różnych twarzy, przed każdym nowym akapitem zakładali inną). A kiedy wracali wyczerpani z wielogodzinnych rozpraw, stanowczym tonem żądali szklanki wody, po czym zdejmowali togi i w mysich podskokach, podkurczając siwiuteńki ogonek pod