Magda M. nad wersalką, gdzie leżę. Chciałem wyć.<br>- Miałeś wrócić wczoraj.<br>Milczę; Magda M. zrzuca z irytacją z fotela moje brudne skarpetki, bo oczywiście przebierając się, tam je położyłem, i mości na nim szeroki zad.<br>- Rozumiem, że potem była stypa we dwoje. - Zapala giewonta z filtrem; to jej kolejne irytujące dziwactwo; nie znam nikogo oprócz Magdy M., kto by palił giewonty, a teraz kiedy o wszelkie papierosy trudno, ona histeryzuje, że innych nie może, i wysyła mnie gdzieś na plac Grzybowski, bo tam jako jedyny w mieście pewien dziadek, szatniarz z Teatru Żydowskiego handluje giewontami. Wykupiłem od niego cały zapas, dwadzieścia