uwagi. Chwila jedyna, ta, w której Jan Jassmont odrzucił zaloty diabła. Była dumna z niego.<br>- Pańskie warunki są nie do przyjęcia dla przyzwoitych ludzi, takie zobowiązania można zaciągać w stosunku do bardzo bliskich krewnych albo serdecznych przyjaciół... - wyjaśniła rzeczowo i zamilkła speszona dramatyzmem zdarzenia, zrozumiała, że to nie jest tylko epizod.<br>- Możecie się namyślić, ja dzień, dwa mogę poczekać... - Hrehor się podniósł.<br>- Nie, zbyteczna fatyga, to moje ostatnie słowo - uciął Jassmont, nie wstawał. Szybko podał rękę, niemal wyganiał.<br>- Jakby jednak...<br>Róża, czym zaskoczyła obu, podała rękę Hrehorowi, ten ją pocałował, Jassmont udał, że tego nie dostrzega. Śnieg zrudział, spęczniał. Na ścieżkach