to rudera. stuletnia chyba, częściowo murowana, w części zaś pełna drewnianych szop, walących się komórek i natłoczonych przybudówek. Całość pokrywało, niby jakiś kopciuch potworny, daszysko ogromne i strome, z pozieleniałych, próchniejących gontów. U okien, ohydnie brudnych i zakopconych, zwisały na rudych od rdzy uszakach grube drewniane okiennice. Pośrodku, w ścianie frontowej, czerniał blaszany daszek ciasnego ganku, wsparty na dwóch koślawych słupach.<br><page nr=68> Ambroży Mrowięc nie pierwszy raz przestępował płaski; wydeptany próg tego ganku. Dziś jednak czynił to z jakąś szczególną powściągliwością: przystawał, oglądał się za siebie ku drodze, wzdychał frasobliwie i pomrukiwał.<br>Lecz otóż karczmarz dojrzał go spomiędzy krat szynkwasu - Nu, Mrowiec