Typ tekstu: Prasa
Tytuł: Morze
Nr: 10
Miejsce wydania: Warszawa
Rok: 1961
białych obwódkach, zieją oburzeniem, szeroko otwarte dzioby miotają jakieś obelżywe wymysły. Hałas trudny do opisania, gęganie, kwakanie, syki. Jest ich tu na wyspie dobrych kilkanaście tysięcy.
Ruch jak w wielkim mieście. Każdy gdzie spieszy, biegnie, ważny, przejęty własnymi sprawami Nikt nie ustąpi z drogi. Jakiś zabijaka przepycha się przez środek gromadki, roztrącając inne ptaki, rozdeptując czyjeś gniazda. Tego się tu nie przebacza. Dziobem go. Wystawiając lśniące srebrzystą bielą piersi jak tarcze ochronne pingwinki nacierają na siebie z furią, szczypią się, biją. Zaprzestają na moment, by obrzucić się wymysłami jak przekupki na targu i znów się tłuką bez miłosierdzia. W jednej chwili
białych obwódkach, zieją oburzeniem, szeroko otwarte dzioby miotają jakieś obelżywe wymysły. Hałas trudny do opisania, gęganie, kwakanie, syki. Jest ich tu na wyspie dobrych kilkanaście tysięcy. <br>Ruch jak w wielkim mieście. Każdy gdzie spieszy, biegnie, ważny, przejęty własnymi sprawami Nikt nie ustąpi z drogi. Jakiś zabijaka przepycha się przez środek gromadki, roztrącając inne ptaki, rozdeptując czyjeś gniazda. Tego się tu nie przebacza. Dziobem go. Wystawiając lśniące srebrzystą bielą piersi jak tarcze ochronne pingwinki nacierają na siebie z furią, szczypią się, biją. Zaprzestają na moment, by obrzucić się wymysłami jak przekupki na targu i znów się tłuką bez miłosierdzia. W jednej chwili
zgłoś uwagę
Przeglądaj słowniki
Przeglądaj Słownik języka polskiego
Przeglądaj Wielki słownik ortograficzny
Przeglądaj Słownik języka polskiego pod red. W. Doroszewskiego