zanurzyli się w szpilkowy las obrastający diuny, Tam, jak kiedyś za rogatką polskiego miasteczka, mogli usiąść na polanie i rozkoszować się smolistym wyziewem sosen. Tylko zamiast białych goździków rosły wokoło wrzosy o kwiatach tak ogromnych jak dzwonki. Morze szumiało opodal, dziewczyna pasąca kozy śpiewała Giovinezzę, po niebie snuły się obłoki jaskrawe niczym żagle w słońcu, wielki kogut - cały brązowy - stał na drodze, łopocąc skrzydłami. <br>- Gallus romanus - uśmiechnął się Władysław. <br>Róża uważnie spojrzała na gałąź wrzosu koło swoich kolan, podniosła głowę, blask poraził jej oczy, rozchyliła nozdrza... <br>- Ach, jakże inaczej tu! Jak inaczej! Framboli di mare. I wrzosy - wielkoludy. I kogut - ach