do mieszkania, gdzie osłabły nagle Dyzio wykrztusił z siebie: - Rekiny przypłynęli - i zległ, okazało się, że prawie pora znów pędzić na Czterdziestą Drugą. Carlos okrył więc muzyka pledem i piechotą ruszył w dół Broadwayu. Szedł i szedł, znakiem orła torując sobie drogę wśród krawaciarzy wychodzących z pracy, dostał w łydkę kantem aktówki, potem otarł się o niego transwestyta w lokówkach, lecz oto wreszcie, godzinę i pięć minut później, Carlos staje przed metalowymi drzwiami peronu na wysokim piętrze dworca, którego przęsła wibrują jak ściany glinianej wieży.<br>Nie czeka długo. Oprócz niego przy srebrnych drzwiach, za którymi ma się zatrzymać dalekobieżny autokar, stoi