było tłoczno, przy zmierzchu błyskały flesze, utrwalając setki spoconych twarzy na tle domu numer 9, w którym urodził się Mozart. Weronika poprowadziła mnie dalej, przez kilka wąskich barokowych uliczek na spory plac, gdzie pod arkadami siedliśmy na zewnątrz niewielkiej restauracji. Obiad był dość smaczny, ale nie wiem, co jadłem. Dwa kieliszki wina niewiele pomogły i nie rozwiązały nam języków. Zbliżała się noc i czekaliśmy na nią ze strachem i nadzieją. Próbowała mi opowiadać o swoich studiach, przechodziliśmy właśnie koło Mozarteum idąc do domu, gdzie miało się wszystko ustalić na najbliższe dni, może lata.<br>- Powiedz...<br>Spojrzałem na nią. Szła pochylona, włosy spadały