człowieka, psa chodzącego na tylnych łapach czy może dużego wydrzaka. Nie powinienem był tego robić. Zatrzymał się nagle, cisnął mój tobołek na posadzkę, obrócił się i uniósł zaciśnięte pięści. Jego niewielkie, złe, skośne jak u wilka oczy błyskały wściekle.<br>"Dobrze się bawisz?!"<br>A to pech. Trafiłem na Mówcę.<br>"Jestem Stworzycielem, kmiotku z buraczanego zagonka. Jak jeszcze coś wymyślisz, to ręczę, że dalej zęby poniesiesz w garści, gnojku!"<br>Miałem ręce zajęte pudłami z okazami. Piętrzyły się wysoko, tak że przytrzymywałem je brodą. Rzuciłem oczami na boki, gdzie by je postawić i natychmiast zrezygnowałem. Obie moje wizyty w Zamku za każdym razem zaczynały