dymu, żar bił na odległość, zionąc swędem spalenizny. Powietrze stawało się dławiąco kwaśne. Płomienie przeskakiwały z kępy na kępę, wydłużały się smugami, jęzorami, z przeraźliwą zachłannością. Trwoga ogarniała patrzących. Mężczyźni rzucili się z wiadrami do rzeki, czerpali wodę i zlewali nią suche trawy na brzegu. Słońce wśród dymów chyliło się ku zachodowi i czyżby wiatr przycichał? Czyżby pożar nie śmiał przeskoczyć rzeki? Sunął straszny, potężny, rozbuchany pod niebo.<br>Stanęła mu naprzeciw tęga Ukrainka wśród gromady przerażonych kobiet, wzniosła wysoko ręce dzierżąc w nich ikonę. Świętym obrazem kreśliła znaki krzyża, zastawiając opiekuńcze sidła, aby uwiązł w nich czerwony kur i wyzionął złowrogiego