ani tym bardziej Jasiek, też jedynak, ale z bogatszej rodziny, nie mieliśmy czasu.<br> Dopiero późną jesienią, gdy zaczynał sypać śnieg, a mróz, począwszy od płycizn aż do zielonych głębin, ścinał rzekę, w domu zaś oprócz cięcia sieczki i zgrzeblenia koni nie było żadnej roboty, mogliśmy się ze sobą spiknąć.<br> Z kur i z domowego ptactwa, które Jasiek potrafił zbierać z grzędy do worka jak przejrzałe jabłka z gałęzi, że ani jedna nie gdaknęła, przerzuciliśmy się na pierzyny.<br> Zresztą czas był ku temu najodpowiedniejszy.<br> 0 tej właśnie porze, gdy śniegu było za kolana i mróz dokumentnie zaszył rzekę, że nawet naładowanym po