czas parkowania właśnie mi się skończył.</><br><br><br><br><br><br><br><div><tit>Mąż mojej żony</><br>Z rozmową jest jak z grzybem: nie rośnie, gdzie mu każą, ale tam, gdzie chce - wiem, bo ostatnio cały niedzielny poranek uganiałem się za nimi po chaszczach. Myśl ta przyszła mi do głowy kilka godzin po spacyfikowaniu lasu, gdy brudni, w łachmanach, z pajęczynami we włosach wracaliśmy do domu, niosąc triumfalnie dwa podgrzybki, a drogę przecięli nam Roszkowie. Roszko, spocony jak lekkoatleta, niósł arbuzy. Zazwyczaj jest tak, że gdy przychodzimy do nich z wizytą, najlepsza z żon i pani Roszko patrzą melancholijnie w sufit. Ale tym razem było inaczej.<br>- Kochana! - wykrzyknęła pani