w nadziei, że znajdzie się jakiś amator śliwek, zarzucił wór na plecy i stękając opuścił podwórze.<br><br>Wszystko to było dla mnie nowe i nieznane. Na przestrzeni dziesięciu metrów kwadratowych skupiło się naraz tyle zawiłych i trudnych spraw.<br><br>W kilka dni po naszym przyjeździe zjawiła się pewnego wieczoru panna Kazimiera z matką, niewiastą przysadzistą i tęgą, w jaskrawym kapeluszu, z biustem wylewającym się z gorsetu. Panna Kazimiera wyglądała ślicznie, była wesoła i rozmowna jak nigdy, żartawała z Krysią, a mnie wzięła na kolana i podrzucając w górę wołała: "Pata-taj, pata-taj, pojedziemy w cudny kraj!" O, nie, to nie była już