w kościele, gdy organy huczały wcale <br>nie świętą, a zakazaną, od lat nie słyszaną <br>w Kaleniu melodię. (Więc nie tylko ojciec!...)<br>Stali, prosto z kościoła wzięci - dwie doby przed <br>budynkiem żandarmerii na rynku. Z wilczurem u nóg, który <br>rzuciłby się na każdego, kto by chciał podejść. <br>Potem kazano im zająć miejsce w krytym, małym wojskowym <br>samochodzie. Nie wrócili.<br>Po wojnie, w czterdziestym szóstym, wydało się, że <br>obaj należeli do większej, niż czteroosobowa, "Boguszowej" <br>tylko, organizacji. Że dziadek w organach ukrywał dokumenty, <br>książki, gazety. Ulicę od rynku do kościoła nazwano <br>w lat potem coś dziesięć imieniem proboszcza, a dziadkowi <br>ufundowano żelazny krzyż