było w nim nic z demona. Wydawał się nieśmiały, pełen kompleksów. Chodził przygarbiony, jakby krępowała go własna postura. Mówił cicho, prawie szeptem, był uprzejmy, wręcz nadskakujący. Podczas rozmowy dłubał drewienkiem w zębach, jakby pomagało mu to zebrać myśli. Słuchając, wpatrywał się w rozmówcę tymi swoimi dziwnymi, ciemnymi oczami w kształcie migdałów. Często się popisywał, jakby chciał sprostać swojej legendzie. Przyjmował gości w namiocie, sam nalewał herbaty do czarek, podsuwał oliwki, konfitury, orzechy, kozi ser. Kiedyś lubił polować na pustyni z sokołami, uwielbiał przyglądać się wyścigom wielbłądów. Potem podupadł na zdrowiu, narzekał na nerki, łamało go w kościach. Kiedy widziałem go ostatni