nieciły kurzawę,<br>Ściągając na się wybiegły na trawę<br>Deszcz much zielonych i złotych i owych<br>Samotnie skrzących, ciemnopurpurowych,<br>Co dogadzając przemyślnemu skrzydłu,<br>Wpadają nagle w samo ślepie bydłu,<br>Zapatrzonemu w dal, jak w swą oborę.<br><br>Zawszem widywał po drodze brzóz korę<br>W brunatne pręgi i te same cienie<br>Lip na murawie i żółtych motyli<br>Nagłe w powietrzu skrzydeł rozdwojenie<br>I nagły w trawę zlot, gdy do badyli<br>Nóg się czepliwych przytwierdzają schwytem -<br>I przykucnięte nad stawu błękitem<br>Kaczki, co naszą zaoczywszy trzodę,<br>Niezgrabnie, piersią zsuwały się w wodę -<br>I tłumy wróbli, co z głuchym łoskotem<br>Sfruwały z płotu, aby tuż pod