prywatnymi uczniów, zawsze naturalnie w trosce o ich moralność i dobre zachowanie. Długo nie mogłem zapomnieć jej tego, że po śmierci mojego ojca przytaszczyła ze sobą całą klasę na jego pogrzeb, okazując mi wręcz cukierkowe współczucie. Nie cierpiałem tego, chciałem jak najszybciej mieć to za sobą i schować się w mysią dziurę z moim - nie, nie bólem czy smutkiem, tylko wstydem - wstydziłem się tego, że żałowałem ojca mniej niż dwa lata wcześniej grzebanego psa, którego mi sąsiedzi otruli. Ojciec był stary, schorowany i niewiele mnie z nim łączyło - wtedy, bo dziś myślę inaczej. Psa kochałem i opłakiwałem.<br>Wychowawczyni, wiecznie prawiąca morały