skrzywiona niesłyszalnym przekleństwem - zapadło to w chmurę pyłu i natychmiast w niepamięć; przeskoczyłem rów i dysząc biegłem pod górę.<br>Ojciec i koń zniknęli za garbatym zakrętem ścieżki.<br>Rzuciłem się, by ich wyminąć, w zarosły parów, podrapałem kolana i ręce na jego ciernistym zboczu, potem wpadłem w łan młodego zboża i nagle posłyszałem tuż obok, zza kępy tarniny, głos Ojca - jego prawdziwy głos!<br>- Hej, mały! nie tratuj no jęczmienia!<br>Stanąłem jak wryty, powiedziałem: - Tak, tato.<br>Puścił powrózek, na którym wiódł konia, i ostrożnie próbował zdartym butem bruzdy między zagankami, sięgnął po mnie i wygarnął mnie spośród zboża, i podniósł wysoko, i już