to jest dziś moje..." Leżałem, żeby tak rzec, przycupnięty i czekałem, co z tego wyniknie. Choroby wciąż niepewnie rozglądały się, do połowy ukryte w swych norkach, jakby badając ostrożnie, czy są jakieś szanse. Niestety, głos ojca wyprzedził te zwiady: "Krysiek, wstawaj, już wstawaj, piąta", i wstawałem jak automat pełen niezakrzepłego niebytu, a choroby miotały się, plątały wzajemnie, spłoszone, i nie mogły trafić z powrotem do swoich nor. Kiedy przebiegałem boso przez pokój ojca, on przypominał sobie, że nie sprawdził wczoraj mojego francuskiego wypracowania, i po francusku prosił o zeszyt. "Lekaje... kaje... kaje?... co to jest i gdzie?" Ojciec był zirytowany i