zżartej przez egzemę, odegra los Marata. Teraz rozdrapuje swędzącą skórę, do wody dodaje krwi. Wilgoć w sednie świata jest coraz bardziej czerwona.<br>Nie chcę spłoszyć, więc szepnę: Mariusz Wojciechowski powoli wyrasta na jednego z najczystszych aktorów. Tak - myje się. Myje gesty, czyści intonacje, kąpie plastry milczenia. Jego <name type="person">Marat</> i jego obłąkany nikt w mokrych ręcznikach - ta aktorska fuzja, prawie bezbłędna, ma jasność ostrza żyletki. Wojciechowski gra nieludzki lęk ludzkiej drzazgi, gra maniacką furię skrajnego rewolucjonisty, gra te zawrotne momenty, kiedy jedno do drugiego się przytula. I coś jeszcze. Gra ból. Bradecki dotknął rzeczy naprawdę ważnej. Historyczny <name type="person">Marat</> pisał, owszem, tyle że