się w wojsko na podwórku, strzelali z procy do słoików albo kapslami grali w Wyścig Pokoju, ja zapełniałem kolejne pięcioliniowe zeszyty, męczyłem się nad solfeżem, przegrywałem nudne jak żelatyna kawałki, które zadawał profesor. "Profesor" to był stary Hauptfeld z Wilna, w szkole tylko jego tak tytułowano. Gdy złapał na jakiejś omyłce, niepodciągniętej nutce, takcie nie dość dokładnie wyszlifowanym w domu, łajał szpetnie nie tylko delikwenta, ale całą żeńską część jego rodziny, i walił smykiem po uszach, aż świszczało. Trafiał bezbłędnie, mógłby świetnie grać w golfa. Po paru miesiącach zauważyłem, że najbardziej dręczył właśnie mnie. Innym odpuszczał, machał ręką, w lepszym humorze