i tak na nic się nie zda, więc już nie przerywając, słuchał uważnie, od czasu do czasu coś notując. Z dalszego ciągu opowieści wynikało zatem, że Jadwiga Z. wsiadła w pekaes, ten dowiózł ją do dworca kolejowego, gdzie nawet długo nie musiała czekać na pociąg. W Warszawie była gdzieś koło południa i piechotą (<q>"nigdy nie mogłam spamiętać, jakie tam numery dojeżdżają"</>), a było to pięć przystanków tramwajowych, dotarła do domu siostry.<br>Tutaj jednak spotkało ją kolejne rozczarowanie. Pukała do drzwi, dzwoniła, waliła - nikt nie otwierał. Usiadła na schodach klatki schodowej, a wtedy z mieszkania obok wyjrzała sąsiadka i powiedziała, że nie