walnej rozprawy z Waryniuszem. Rozumiejąc, że jego oddziały nie sprostają przeważającym siłom rzymskim, nieuchwytny, a ciągle bliski, to cofał się przed dążącym do starcia Waryniuszem, to zaskakiwał go z boków, to szedł jego śladami. Drobnymi potyczkami nużył ich i zniechęcał, podrywał zaufanie legionistów do swego wodza. Okoliczności były dla niego pomyślne - swoje ruchliwe oddziały nie obarczone zbędnym balastem ekwipunku żołnierskiego, jaki posiadali Rzymianie, przerzucał z łatwością z miejsca na miejsce, zawsze ostrzeżony na czas i dokładnie informowany o ruchach wojsk Waryniusza przez wrogą Rzymowi ludność miejscową. Wiedział jednak, że decydująca bitwa jest nieunikniona - trzeba było zaczekać na szczęśliwy moment i uderzyć