dopiero wieczorem. Vilbert napisał ostatnie słowo, postawił kropkę, pióro zawisło chwilę w powietrzu, a wzrok trwał przy jakimś zdaniu. Wreszcie grymas zamyślenia, separujący go od otoczenia, począł przemieniać się w półuśmiech niby do siebie, ale już wysłany w pokój i nawiązujący się z przeróżnymi grymasami innych. Ręka powoli opada, głowa przechyla się w tył, wzrok błądzi po ścianie, wreszcie Vilbert przeciąga się i mówi dopełniając ironią półuśmiech do uśmiechu:<br>- Zastanawiam się dziś, na czym to polega, że Polacy z takim upodobaniem oddają się pijaństwu. Kto wie, czy ten naród, który do niczego nie umie się trzeźwo odnieść, nie usiłuje klin klinem odnaleźć