mały, żeby go pamiętać. Ale, ilekroć powstają w mojej wspominającej wyobraźni z tego, co o obu tych domostwach słyszałem, jakże bardzo różnią się światłem, klimatem, nastrojem, powiedziałbym nawet - krajobrazem, który je otacza. Na Mazowiecką jakby zjechała z dziadkami Przyborami surowa zima białoruska z dalekiej witebszczyzny. Zima wczesnych zmierzchów, śnieżnych zawieruch, sanny, rozbrzmiewającej janczarami i pokrzykiwaniem woźniców, wiatru, tego mrożącego nosy i uszy przechodniów i tego, którym podszyty był szynel uczniowski mojego ojca wracającego do domu z IV Gimnazjum Męskiego na dzisiejszej ulicy Traugutta, a wtedy chyba Berga, by po zjedzonym na chybcika posiłku pędzić na korepetycje. Zima zmęczonego już bardzo życiem