sceną, rozmowy ucichły, rozweselone twarze gapiły się, mrugały oczami, zdawały się mówić: "Niech pikuś połknie cukier, potem pan wepchnie ci do buzi pięćdziesiąt groszy, he, he..." Roman próbował uśmiechnąć się, jednakowoż uśmiech ten wydał mu się bardziej błazeński niżeli gniewne marszczenie czoła. Nie oglądając się czuł, że niebieskie oczy Skoszyckiego skryły się wstydliwie za teczką tygodnika. Kostka cukru pachnąca jarzębiakiem musnęła koniec jego nosa, palce zahaczone o kieszeń ściągnięty marynarkę na jedną stronę, wydłużając ją do śmiesznie wielkich rozmiarów. Twarz pijanego drgała mięśniami, jakby z nadmiernego wysiłku i chęci dokonania czegoś niesłychanie ważnego, wykluczającego wszystko inne.<br>- No!... Cucu...<br>- Siauanie, siauanie...<br>Nad