mieście, pomiędzy gąszczem krzyży katolickich i prawosławnych, krzyży płonących teraz jak suche sosnowe drzewo, odezwał się powolny głos dzwonu cerkiewnego. Pędził w zapamiętaniu, roztrącając krzaki, przeskakując kopce i kamieniste rozpadliny, a ostry ból kłujący w piersiach jeszcze większą budził w nim zawziętość. Kilkoma susami przesadził uliczkę Stacyjną, po której bruku staczał się w dół szeleszczący kłąb starej gazety. Dopiero koło pagóru zwanego "Koliserce" musiał zatrzymać się na moment, gdyż spod jego nóg wyskoczyło coś raptem jak zając, rzuciło się na oślep do lasu. Lecz nie był to zając. Po spodniach niebieskich i z łatą poznał Krywko Kaziuka, rzucił się więc, nie