że jego rozpacz nad własnym upadkiem nie przeradza się w prawdziwą skruchę, że, jednym słowem, jest on jak owe postacie z Dostojewskiego, które rzucają nam się na szyję łkając: "Izwini, czto ja mierzawiec", ale ani na chwilę "mierzawcami" być nie przestają.<br> Dlaczego? Z dwu powodów. Pierwszy jest ten, iż bohater, szamocząc się - "jak wszyscy" - w pajęczynie, mimo wszystko staje (a to już nie "jak wszyscy") po stronie pająka. Po stronie silniejszego. Nie tylko staje po jego stronie, ale z nim współpracuje, czerpiąc z tego zupełnie jednoznaczne profity (od miękkości pajęczyny blisko już do "miękkich mórz kariery" z wiersza "Połów"). Wciągany "ozorami dywanów