zbierała z przydróżka swoje dwojaki. Już wraca ku stojącym. Obrzuciła bacznym spojrzeniem Martę, Surmę. Opuchnięta ręka uniosła się ku głowie mężczyzny, przesunęła po włosach, po policzku.<br> - Pójdziem, Tadziulku, paniczku, pójdziem, bo noc. Myśwa swoje odrobili. Pani Haneczka w domu czeka.<br> Ruszyli w milczeniu. Oddech Surmy powoli się uspokajał, serce nie szamotało się już pod spoconą koszulą. Gawlikowa zdjęła z głowy chustkę, narzuciła mu na ramiona. Droga, rozjeżdżona kołami, skrzypiała piaskiem. Stopy trochę w nim grzęzły. Szli, pośrodku mężczyna, po bokach podtrzymujące go kobiety. Minęli przewróconą bramę, rumowisko cegieł, porzucone młoty i łomy, sprowadzony z powiatu dźwig. Resztki ocalonych drzew stały pod białym