prawie uważając go za sprzymierzeńca - źle sypia, serce go dusi - nachyliła się do radcy, położyła obie ręce na podołku, dłońmi do góry jak plotkująca chłopka, rysy miała proste, uczciwe. - Wielkie zmiany w rządzie, doszli do władzy inni towarzysze, nie wszyscy mu życzliwi. Dokąd miał partię za sobą, wiedział, do kogo trafić i jak przemówić, zawsze swoje przeprowadził. Ja się nie raz bałam, bo tak się stawiał, tyle żądał, on mnie ma za głupią. I chyba słusznie, bo wszystko dostał, aż mi czasem straszno. Jakby się odwróciło, nie przetrzyma. Niech pan będzie dla niego wyrozumiały - prosiła.<br>Z daleka dobiegały głosy pożegnania, lunch