rządu przez sprytniejszych i bardziej zaradnych mułłów i urzędników, którzy głosili potrzebę pragmatyzmu, a których Mohtaszemi nazywał hipokrytami i zdrajcami Sprawy. Dawniej nie zawracał sobie głowy wizytami cudzoziemskich dziennikarzy. Teraz, zapomniany, witał gości ze szczerą radością. Kiedy zostałem wprowadzony do wymoszczonego perskimi dywanami pomieszczenia, które nazywał swoim biurem, powstał z trudem i wyciągnął na powitanie zabliźnione jasnoróżowe kikuty kończących się na łokciach rąk. Dłonie stracił w Bejrucie, dokąd pojechał podburzać tamtejszych muzułmanów przeciwko skorumpowanym, bezbożnym reżimom. Bomba, która omal nie pozbawiła go życia, eksplodowała pod mównicą, kiedy oparty o nią przemawiał.<br>W spojrzeniu Mottakiego rozpoznałem ten sam ogień, który wciąż palił