raz wskazali na niego palcem, po<br>czym, skłaniając ku sobie twarze w szklistym uśmiechu, odjęli sobie<br>nosy i schowali je do tekturowych pudełeczek.<br> Osiełek drgnął i rzucił się pędem ku wyjściu; gmatwał się po<br>korytarzach i salach, przewrócił się kilka razy, aż wreszcie wybiegł do<br>bramy, gdzie z wykrzywionej rurki tryskał dychawiczny, gazowy płomień.<br>Portier spojrzał na niego z pogardą, wykrzywiając ironicznie gębę pod<br>adresem ręcznika na głowie:<br> - To ci dopiero maharadża, phy!<br> Porfirion rwał naprzód jak rumaki Neptuna, wpadał na przechodniów,<br>tratował małe dzieci; krew mu się puściła nosem.<br> Wreszcie po kwadransie biegu spadł jak meteor w zaułek, przylegający<br>do