znaczną odległość, żeby zgubić pościg, gdzieś się ukryć. <br>Zawsze uciekałem. Kiedy już nie pomagały ucieczki mentalne, uciekałem bezpośrednio, fizycznie, coraz przemyślniej, zrywałem się nagle, w przeświadczeniu, że uda mi się zaskoczyć siebie, tego dawnego, wewnętrznego człowieka, pochylonego nad taflą jeziora, wygrzewającego się na plaży, zapatrzonego w horyzont, że mi się uda go pochłoniętego jakąś czynnością zostawić, zbiec z miejsca wypadku siebie i uciec. <br>Uciec daleko, możliwie najdalej, i śmiać się, o tak, śmiać się z jego zdziwionej, zbaraniałej miny, a potem nerwowości, z jaką mnie szuka, zagląda pod każde drzewo, pod każdą darń, w twarz każdego przechodnia, wpatruje się głęboko przez