dzikim bzie, a potem<br>schnąć zaczęła, że wyschła na szczapę, na wiór, aż wyschła całkiem z<br>tego świata.<br> Nawet ojciec nie pamiętał, żeby zmarła. Nie martwił się nigdy jej<br>nieobecnością. Ta nieobecność stanowiła jakąś część matki, jak<br>wieczorny jej różaniec, jak czesanie włosów, szelest spódnic, ciepły<br>zapach mleka po wieczornym udoju. Ufał więc widocznie ojciec tej<br>nieobecności, jak i jej przez całe życie ufał. A za nim i ja<br>przywykłem, że gdzieś tylko wyszła, ale wróci, a kiedy wróci, od progu<br>pewnie powsiądzie na nas, żeśmy nawet nie zjedli, jak tylko jej<br>zabrakło, i lampę nam zapali.<br> Raz tylko, gdyśmy pod