też jeszcze wykręcał ścierkę, czerwonawy pył zabarwił wodę, ze szmaty na parapet kapała krew. Zrobiło mu się służby bardzo żal. Był ich jedynym źródłem utrzymania, nie tylko ich, ale i rodzin, których nigdy nawet nie poznał, całej gromady żon, teściów, dalekich krewnych, mieli zapewnioną trzy razy dziennie garść ryżu wyniesioną ukradkiem, był, jak mówił czołobitnie Pereira, ich ojcem i matką, był ich szczęśliwym losem, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Co z nimi teraz będzie? Na razie mają drobne oszczędności, mogą je wydzielać, dozować, zjadać przeszłość... A potem? W czysto wypranych, nakrochmalonych koszulach, będą obchodzić pracowników ambasad, wciskać łapówki w