i przemykały do domów swoich jasnookich, łaskawiej przez los nacechowanych sąsiadów.<br>Na jesieni wozy załadowane pierzynami i poduszkami, pożyczone od chłopów, skrzypiące, ruszyły w stronę Stanisławowa. Znów my jechaliśmy na wozie, a ojciec w butach z cholewami szedł obok i od czasu do czasu swoimi wysokimi, a raczej zawsze nieco uniesionymi, jakby pod niewidocznym ciężarem, plecami podpierał wóz. Miał zmarszczone brwi, które wydawały się przez to jeszcze gęściejsze, sine ślady zarostu wysoko aż pod oczami, a we wrześniowym <page nr=12> słońcu połyskiwała fioletowo jego trudna do uczesania czupryna gęstych, sztywnych włosów.<br>Nie wiadomo, co ojciec wiedział, a czego się tylko domyślał. W każdym