skąpo oświetlonej, mszę bożonarodzeniową celebrował przeor. W chłodnym wnętrzu gęsto kurzyła się para oddechów. Wydawało się, jakby ucieleśnione modlitwy płynęły w górę.<br>W ciszy, kiedy szemrał ledwo dosłyszalnie starczy głos przeora, słychać było miarowy jak stąpanie czasu szelest kropel wilgoci kapiących z mroku, co zalegał w łukach sklepienia. Opodal ołtarza, w kręgu świec ustawiono grupę figur drewnianych, symbolizujących betlejemską stajenkę. Złocona figurka małego Chrystusa, wyrzeźbionego z równie wzruszającą nieporadnością, jak inne postacie, odbijała światło intensywnie, koncentrując uwagę.<br>Nastąpił wybuch pieśni sławiącej narodziny. Westchnienia organów zatrzęsły ścianami w triumfie. Ich głos niby wiatr przygiął do ziemi ciała braci. Uczułem i ja przypływ nierzeczywistej