w moją miłość, rozum mi odbieraj,<br>Ale w moich objęciach nigdy nie umieraj!''<br><br>"Jeno tyle umieram, ile miłość każe,<br>A spłodzę tobie syna w mych bioder pożarze.''<br><br>I spłodziła mu syna na polu, w południe,<br>Kiedy zboże ku słońcu złoci się bezludnie.<br><br>"Bogom w oczy wsmucony jestem od spowicia,<br>A weseli się we mnie życie spoza życia.<br><br>Pójdźcie ze mną do lasu nie opodal gaju,<br>Pragnę zbadać twarz ojców, odbitą w ruczaju.<br><br>Jest tam skwar w macierzance i chłód w leśnym dzwońcu,<br>Sprobujemy we troje zanieistnieć w słońcu.''<br><br>Poszli za nim do dziwnie ruczajnego lasu,<br>Gdzie czas szumi wśród liści, a