chciałby. Przeszedł przez mostek na Łynie, małej rzeczce, której - sądząc po leniwym nurcie - niespieszno było zniknąć w objęciach siestry Pregoły. Wiła się jak piskorz, byle opóźnić swą rzeczną śmierć. Zygmunt podobnie, wił się wewnętrznie, żeby nie dotrzeć do pracy, ale w końcu docierał. Dzień w dzień.<br>Zmiennik, pan Rybek, już wypatrywał go nerwowo na schodach.<br>- Znowu ktoś łaził w sali wykładowej. Ja tego dłużej nie wytrzymam. Ja muszę to zgłosić, bo jakby jakaś kradzież albo co gorszego... - przywitał Zygmunta wielce przestraszony, z podkrążonymi oczami; trzymał w ręku pęk brzęczących kluczy.<br>- Znowu? A da pan spokój, panie Rybek. Idzie pan spać do