Leżę na stole. Ogolona głowa. Jak z Oświęcimia. Ciało przykryte białym prześcieradłem. Nie ma mnie. Nie istnieję. Tylko głowa. Czaszka. Chirurg, w czarnej czapce z trupią główką, przepasany fartuchem, poplamiony krwią, z ogromnym nożem w łapie, pochyla się nad czaszką, która jest moją głową! Czuję zimne ostrze na czole. Krew zalewa mi oczy. Nie! Nie! <br>Zrobię to sama. Nie będę czekać końca. <br>Zamykam szczelnie drzwi i okna. Otwieram gaz, to najprostsze. Wkładam czerwoną sukienkę, którą Grześ tak lubi... Bzdura! Żadnych inscenizacji. Umrę w tym, co będę miała na sobie, kiedy przyjdzie ten moment. "Proszę nikogo nie winić..." "Grzesiu ukochany..." - nie, tego